Jestem w połowie drogi

Wywiad dla „Przeglądu Sportowego”.

PRZEGLĄD SPORTOWY: Nieoczekiwanie został pan członkiem Rady Nadzorczej Widzewa Łódź. Czyli po dekadach nieobecności znowu jest pan w Widzewie. Co się stało?

MIROSŁAW TŁOKIŃSKI: Osoba ktora zaprezentowała mnie Sylwestrowi Cackowi był ambasador Zdzisław Rapacki, polski przedstawiciel przy Biurze Narodów Zjednoczonych w Genewie. Widocznie spodobał się wlascicielowi Widzewa mój sposób widzenia piłki, bo tego samego dnia zaproponował mi członkostwo w Radzie Nadzorczej Widzewa.

PS: Pan to robi z sentymentu dla Widzewa?

MT: Nie z sentymentu, a z miłości.Zawsze twierdziłem , że „matka” która mnie urodziła to Wybrzeże a „matka” która mnie wychowała to Łodz . Nie widzę innego klubu, dla którego mógłbym tyle zrobić. W tej drużynie zaistniałem jako zawodnik, wyrobiłem sobie piłkarskie nazwisko. I teraz chcę mu pomóc. Jestem instruktorem wychowanie fizycznego w szkole, pracuję tylko cztery godziny dziennie, mam pięć miesięcy wakacji płatnych w roku, a więc dysponuję dużą iloscią czasu na inne sprawy. Raz na parę miesięcy lecę do Łodzi na posiedzenie Rady Nadzorczej. Wypowiadam się przede wszystkim w sprawach sportowych, bo w innych obszarach mają lepszych ode mnie fachowców.

PS: Pańskim zdaniem Widzew powinien być ukarany degradacją za udział w aferze korupcyjnej?

MT: To jest sprawa bardzo prosta. Uczciwi ludzie w polskiej piłce byli w mniejszości. Dlatego zła opinia o sporcie promieniuje także na tych uczciwych. Widzew znalazł się w sytuacji, w której błąd popełnił najprawdopodobnie jeden człowiek…

PS: … ma pan na myśli dawnego współwłaściciela klubu Wojciecha S, któremu postawiono zarzuty korupcyjne?

MT. Nie są to moje myśli , ale wnioski na podstawie tego co czytałem o jego zeznaniach w prokuraturze. I teraz jest pytanie, czy za błąd tego człowieka powinien płacić cały klub? Powtarzam, Widzew ponosi konsekwencje za grzechy jednego człowieka. Ale mimo to nie będę jednak płakał, że Widzew został karnie zdegradowany. Ja sam choć jestem członkiem RN, to czuję się niewinny, podobnie jak moi koledzy z obecnych władz klubu. Ponoszę tylko konsekwencje działalności nieuczciwego czlowieka , ale nie chcę żeby ktoś powiedział , że Tłokiński jest oszustem, bo jest w klubie, w którym kiedyś ktoś dopuścił się oszustwa. To tak jak w rodzinie. Jeżeli dziecko popełnia jakieś przestępstwo, to przez nazwisko ta sprawa w jakiś sposób przekłada się też na sytuację ojca. Społecznie jest on w pewnym stopniu napiętnowany. Tak samo jest z sytuacją Widzewa.

PS: Czyli kara wymierzona Widzewowi jest słuszna?

MT: Ja nie twierdzę, że jest słuszna. Uważam natomiast, że była nieunikniona. Natomiast zrobienie w pierwszym rzędzie proces Widzewowi i nałożenie kary bez uczestnictwa czy procesu bezpośredniego winowajcy uważam za nienormalne. W tym kontekście kara nałożona na klub jest nie tylko niesłuszną ale niesprawiedliwą.

PS: Za pana piłkarskich czasów była korupcja w polskiej lidze?

MT: Pewnie była, ale ja nigdy nie uczestniczyłem w pertraktacjach sprzedawania czy kupowania meczów. Pewnie dlatego, że mógłbym być nielojalnym członkiem takiej akcji. . Nawet nie próbowano ze mną rozmawiać, bo w podobnych sprawach nie można byłoby mieć do mnie zaufania. Byłbym hipokrytą, gdybym twierdził, że żyłem wtedy w przeświadczeniu, iż wszystko rozgrywane jest fair. Moja podejrzliwość zawsze narastała zwłaszcza na finiszu sezonu.

PS: Czyli film „Piłkarski Poker” to nie było dzieło science-fiction?

MT: Na pewno nie. Potwierdzeniem są dzisiejsze akty oskarżenia prokuratury a dotyczące polskich piłkarzy , działaczy i sedziów . Gdy teraz słyszę, że kilka niedawnych sezonów było ustawionych praktycznie od początku do końca, to włos mi się jeży na głowie. Z tym, że nie mam prawa krytykować, bo wiem, jaka była liga za moich czasów. To tak, jakbym paląc jednego papierosa oburzał się na kogoś innego za to, że pali całą paczkę. Nie chcę i nie mogę być moralistą.

PS: Widzew wróci wreszcie w tym sezonie do ekstraklasy?

MT: W sporcie nie ma stwierdzenia wróci. Każdy z nas pragnie tego i myślę, że jesteśmy na dobrej drodze aby tak się stało. W Polsce pierwsza liga jest tak słaba, a Sylwester Cacek stworzył tak silną drużynę jak na pierwszą ligę, że w ogóle nie powinno się o tym mówić. Niestety piłka rządzi się swoimi prawami i trzeba podejść z wielką pokorą i szacunkiem do każdego przeciwnika aby to sprawdzilo się . Tym bardziej trzeba uważać, że w ocenie minionego sezonu wszyscy dziennikarze zachłysnęli się wynikami Widzewa,  chwaląc zespół na podstawie miejsca w tabeli. Moja ocena minonego sezonu jest calkiem odmienna od waszej.Są tacy co myślą, że aby stworzyc wielką druzynę trzeba robić punkty i awansować. Jest to prawda , ale polowiczna , bo żeby zespół był „ Wielki” oraz dawał satysfakcję i przyjemność najważniejszym osobom w klubie tzn . kibicom, potrzeba „ ślubu” dwóch wiekich antynomi . Te sprzeczności to Skuteczność i Piękno. Jedno dotyczy wyniku, drugie stylu gry. Z tej analizy wyłaniaja sie cztery konfiguracje :1) Gra ani skuteczna, ani ładna 2) Gra nieładna ale skuteczna 3) Gra ładna ale nieskuteczna i 4) Gra ladna i skuteczna. Niestety i stwierdzam to z przykroscią, że Widzew w tym sezonie był tylko skuteczny i w wielu meczach w sposób szczęśliwy. Mam w Szwajcarii wszystkie programy TVP i dobrze wiem, co się w polskiej piłce dzieje .Ogladałem trzy mecze osobiście a resztę w telewizji, dlatego mogę sobie pozwolić na własną ocenę zespołu. Dowodem merytorycznym że mam racje jest fakt, że wszyscy dziennikarze i kibice internetowcy masakrowali zespół, krytykując go za grę do 14 kolejki. Dopiero bezpośrednie mecze z Pogonią i Górnikiem spowodowały, że Widzew zajmuje pierwsze miejsce w tabeli i w myśl zasady zwycięzcy się nie osądza, ani jeden dziennikarz nie zrobił obiektywnej analizy rundy jesiennej. Czy tak samo pisano by o Widzewie gdyby przegrał tylko jeden mecz wygrany szczęśliwie np. z ŁKS-em i miał tylko 3-4 punkty przewagi nad następnymi zespołami ? I dlatego zadaniem członków Rady Nadzorczej, nie powinna być nieobiektywna krytyka i nieobiektywny zachwyt zespołem na podstawie tylko pozycji w tabeli. Jeśli chodzi o przyszły sezon to będzie on bardzo prosty. Wygranie pierwszego meczu z ŁKS-em to prawie gwarantowany awans, bo trzecia druzyna oddali się tak bardzo od Widzewa , że tylko jakiś nieprzewidziany dramat będzie mógł pozbawić nas awansu do wyższej klasy rozrywkowej.. Przegranie tego meczu to calkiem inna para kaloszy. Ale i tak jak już wspomnialem, Sylwester Cacek dał do dyspozycji taki team, że żaden trener nie powinien mieć trudności awansu.

PS: Utrzymuje pan na obczyźnie kontakty z byłymi polskimi piłkarzami?

MT: Z Ryśkiem Komornickim kontaktowałem się najczęściej, ale nie ostatnio, bo przecież trenował Górnika Zabrze. Widziałem ze trzy razy Jurka Gorgonia podczas pielgrzymki do Einsiedeln. To sanktuarium, szwajcarska Czarna Madonna. Pielgrzymuje tam co roku miejscowa Polonia. Ja też. Za czasów prezesów Grajewskiego i Pawelca byłem wiele razy na meczach, ale unikałem działaczy i to spowodowało, że kontakt z moimi kolegami z zespolu był także ograniczony. Mam nadzieję , że teraz stworzymy klub „Starego Widzewa”, aby cyklicznie się spotykać podczas moich pobytów w Polsce.

PS: Pewnie z rozrzewnieniem wspominacie sobie najlepsze czasy Widzewa…

MT: To był najlepszy czas nie tylko Widzewa, ale całej polskiej piłki. Cieszę się, że mogłem grać w takim złotym okresie. Mieliśmy strasznie silną drużynę,. Młynarczyk, Boniek, Smolarek, Żmuda, Wójcicki a do tego Grębosz, Rozborski, Surlit, no i ja. Radziliśmy sobie z takimi ekipami jak Juventus, Liverpool ( mistrz Europy ) czy Manchester United. Jaki inny polski klub może się pochwalić takimi wynikami?

PS: Był jednym z najlepszych piłkarzy Widzewa, a jednak to nie Tłokiński a Boniek zrobił wielką światową karierę. Podobno zawsze mu pan tego zazdrościł?

MT: Kiedys takie stwierdzenie czytalem w książce napisanej w roku 1992 przez mojego kolegę z boiska Józka Mlynarczyka w ksiażce „ Kochana Piłeczko” Myślę, że wtedy szybciej mówił niż myslał. Jeżeli ktoś myśli o takiej prostej złośliwej zazdrości, którą kiedyś ktoś nazwał „ polska bezinteresowna zazdroscia”, to jest w grubym błędzie.Uczucie zazdroszczenia w tym sensie jest mi calkiem obce i nigdy nie towarzyszyło mi w moim życiu. Ale gdy widziałem, jak Zbyszek jechał na kadrę, to tez marzylem aby pojechac . Takie mysli mieli wszyscy pilkarze Widzewa . Poza tym znane nazwisko na całym świecie robiło się i robi do dzisiaj w znanym klubie zagranicznym a nie polskim . Różnica między nami polegała na tym, że dla niego tym największym klubem był Juventus a dla mnie Widzew. Aby być w bardziej prestiżowym klubie zabrakło mi na pewno jeszcze wyższych umiejętności i może trochę szczęścia, ale i tak cieszę się z tego co osiągnołem. Byli odemnie lepsi piłkarze, ale byli także i słabsi.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć , że Zbyszek był dla mnie punktem odniesienia jeśli chodzi o motywację do rywalizacji sportowej w klubie . Zawsze podziwiałem go za jego piłkarskie umiejętności . Myślę,  że mieliśmy podobne charaktery, ale inne zasady moralne i to powodowało, że dochodziło od czasu do czasu do ostrej wymiany pogladów. Nigdy jednak nie mogło to wpłynąć ( jeśli o mnie chodzi ) na szacunek jaki miałem dla Zbyszka jako partnera do gry . W moim zyciu wyznaję zasadę, że wolę grać lub pracować z największym wrogiem, który jest dobry w swoim zawodzie niż z własnym bratem, który takich umiejętności nie posiada. Dowodem na to,  że może oboje tak myślimy jest fakt, że nigdy nie krytykowaliśmy się w prasie a wręcz przeciwnie . Przed meczem przeciwko Juwentusowi Zbyszek powiedział, że „ zawodnikiem Widzewa którego najbardziej się obawiają zawodnicy Juwentusu jest Tłokiński ” Kto mógłby tak myśleć w Juventusie bez potwierdzenia tego przez bylego zawodnika Widzewa ?

PS: Czego panu brakowało, że jednak pan nie jechał?

Może jeszcze większych umiejętności , ale tak naprawde to myśle że nie mieściłem się w ukladzie. Przecież dwukrotnie w prasowych rankingach byłem najlepszy na swojej pozycji w polskiej lidze, ale to tylko prasa mnie doceniała. Nie byłem najlepszy – Szarmach czy Gadocha, a nawet cała pierwsza jedenastka mnie przebijała, to jasne. Ale prócz tych pewniaków o pozostałych powołaniach do kadry decydowały już układy z trenerem ponieważ wybór ilościowy i jakościowy tzw. dublerów w tym okresie był tak ogromny, że można było stworzyć nawet trzy reprezentacje których nikt by się nie powstydził, a sukcesy mógł osiagnąć z takimi zawodnikami każdy trener.

PS: Co bylo pana najwiekszym osiagnieciem ?

Zespołowym to dojście do półfinalu PUCHARU MISTRZÓW w dawnym systemie bezpośredniej eliminacji i znalezienie się w czwórce najlepszych drużyn Starego Kontynentu.

Indywidualnym to nie to że byłem królem strzelców, ale to że dziennikarze określali mnie jednym słowem „ wszechstronny” . Nie w teorii, ale w praktyce.Wzieło się to z tego, że jako najlepszy strzelec ligi polskiej w pucharach musiałem kryć Paolo Rossiego, która strzelców MŚ i najlepszego strzelca Włoch oraz Iana Rusha najlepszego strzelca ligi angielskiej i zdobywcę Złotych Butów Nie przeszkodziło mi to uplasować się za Paolo Rossim w klasyfikacji strzelców Pucharu Mistrzów. W polskiej lidze grałem jako napastnik, pomocnik i obrońca. 30 proc. w obronie, 30 proc. w pomocy 30 proc. w ataku. – tak wyglądał mój sezon, w którym byłem królem strzelców. Nie wiem czy ktoś w świecie zrobił coś podobnego . Nie ukrywam, że jest to dla mnie satysfakcja, którą traktuję jako moralny Rekord Ginnesa w mojej karierze i która zawdzięczam moim trenerom a szczególnie Waligórze. Bo to on po raz pierwszy zrobił ze mnie obrońcę i myślę, że dzięki wszystkim trenerom mógłbym z łatwością wygrać tytuł najwszechstronniejszego piłkarza w historii polskiej pilki, co wcale nie znaczy najlepszego. Ale największym wyróżnieniem była relacja wyjątkowego szacunku i przyjażni poprzez dobra grę z kibicami . To publiczność była motorem dla moich występów w Widzewie. Inną satysfakcją były dla mnie dwie anegdoty dotyczące prezesa Sobolewskiego. Kiedyś zagrałem z Władkiem Żmudą w obronie. Po meczu z Legią prezes Ludwik Sobolewski mówi do mnie „Mirek nie wracaj już do przodu. Graj ze Żmudą na stoperze, to będziesz grał w kadrze”. Nie posłuchałem. Może to był błąd, bo prezes przeciez znał się na piłce. Druga to podczas jego pobytu u mnie w Lens. W pewnym momencie zwróci się do mojej żony Barbary i powiedział „ Basiu, wiesz że bardzo was lubię i cieszę się że tak się ustawiliście , ale powiem ci prawdę , że gdybym jeszcze raz mia sprzedawać zawodników Widzewa, to sprzedał bym tych samych , ale nigdy nie powinienem sprzedac Mirka”. Może to był jego błąd, ale bardzo szczęśliwy dla mnie i mojej rodziny.

PS: Przyjaźni się pan z Arsene Wegnerem, którego odwiedza pan w Arsenalu. Grał pan w piłkę w Lens u Gerarda Houlliera, który teraz jest dyrektorem technicznym w francuskiej federacji. Bez problemów mógłby pan zrobić staż w Clairefontaine. A z takim papierem zaimponowałby pan nawet szacownej polskiej myśli szkoleniowej. Nic, tylko szturmować PZPN…

MT: Ale ja bym się nigdy nie nadawał do PZPN. Widziałem fragmenty Zjazdu PZPN i nie tylko Zjazdu . To, co zauważyłem jest hańbiące dla mnie jako Polaka. Sposób wysławiania, dyskusji, atakowanie jeden drugiego. Kultura wymiany poglądów była tak kompromitująca, że nie nadawałbym się do takiego towarzystwa w każdym bądź razie aktualnie.

PS: To są właśnie argumenty, żeby próbować coś zmienić. Wszyscy tylko narzekają. A może warto zgromadzić grupę rozsądnych ludzi, którzy przejmą władzę?

MT: Mogę stworzyć grupę dyskusyjną, porozmawiać jak widzę pracę z młodzieżą, ale co to da? Przecież o wyborze decydują delegaci, powiązani z określonymi opcjami, układami

PS: To może trzeba rozbić te układy? Zjednoczyć się z Zbigniewem Bońkiem, a potem pogadać z Kazimierzem Greniem i jego kolegami, żeby dali zjazdowe wsparcie?

MT: Otóż nie. Zmuszacie mnie do tego, bym powiedział, co jest moim celem na całe życie. Jestem prezesem szwajcarskiego Stowarzyszenia na rzecz budowy w Polsce „Międzynarodowego Centrum Wychowawczo – Sportowego dla Sierot, Dzieci Porzuconych i Dzieci z Biednych Rodzin”. Stowarzyszenie ma i będzie miało rolę zbierania funduszy na inwestycję, która jak sama nazwa i statut wskazują musi być zrealizowane tylko w mojej ojczyźnie. To jest cel mojego życia. Znaleźć miejsce , miasteczko , gminę w Polsce na stworzenie i działalność ośrodka z celem „ Wychowania poprzez sport”

PS: A zarazem jest pan jednak w Widzewie – piłce zawodowej.

MT: Gdybym miał propozycję, że będę zarabiał milion dolarów miesięcznie, ale pod jednym warunkiem , że porzucę definitywnie myśl o projekcie z dziećmi, to nie zgodziłbym się. I nie zamieniłbym tego za żadną intratną posadę.Wysokie stanowisko w jakimś sensie byłoby możliwe chwilowo, w oczekiwaniu na realizację projektu, ale na dłuzszy czas uniemożliwiłoby mi realizację mojego marzenia. Nie można łapać dwie sroki za ogon. Teraz już wiecie, jaki jest sens mojego życia. Możecie mi nie wierzyć, ale właśnie tak jest.

PS: Nie znaliśmy pana z tej strony. Nikt w Polsce pana nie znał. Skąd się wzięła ta pasja?

MT: Zaczęło się od sportu dla bezrobotnych. Burmistrz najbogatszej dzielnicy w Lozannie, w której mieszkałem, zaproponował mi realizacje jego idei zorganizowania pierwszego chyba w historii Szwajcarii programu „ Sport dla bezrobotnych”. To była połowa lat 90. Wtedy już skończyłem wyczynową karierę, a burmistrz był dawnym piłkarzem Lausanne. Dałem się porwać jego pomysłowi, prowadziłem z bezrobotnymi poczatkowo 5 zajęć w tygodniu, a po miesiącu było 20 zajęć w tygodniu, cztery dziennie – dwa do obiadu i dwa po obiedzie. Nie tylko piłka. Pływanie, koszykówka, siatkówka , tenis , badminton , jazda na rowerach oraz inne. Całkowicie mnie to pochłonęło. Warunki do zajęć mieliśmy znakomite, a halę taką, jakiej nie mają nawet wyczynowcy, korzystaliśmy z sal gimnastycznych w różnych szkołach, wszystko rozpracowałem logistycznie. Jak w szwajcarskim zegarku. Ale gdy przeniosłem się do Genewy, nie mogłem tego kontynuować. Pozostal jednak smutek duchowy po tej przygodzie z bezrobotnymi. Myslalem caly czas o tym w jaki sposób przetransformować przeżyte doświadczenie i moje wyksztalcenie na coś innego .

I druga sytuacja. Pojechałem kiedyś do Olsztyna z prezentami dla Domu Dziecka. Rozmawiam na korytarzu z dyrektorem placówki o tym jak mogę pomóc. Nieopodal jadalnia, a w niej obiad. W pewnym momencie odwróciłem się i widzę ustawione w rządku dzieci, było ich chyba sześcioro. Gdy obruciłem się, dzieci nie przestraszyły się, ale pozostały nieruchome , bez słów wpatrzone we mnie .Wystarczyło, że spojrzałem im głęboko w oczy, by zrozumieć, co powinienem w życiu robić i dla kogo. Pomyslałem Eureka! Zajmę się wychowaniem dzieci poprzez sport. Ukształtowanie charakteru dziecka poprzez ćwiczenia i gry zespołowe to najpiękniejsza forma wychowania. „ Grajcie i bądźcie szczęśliwe” to słowa przewodnie przedsięwzięcia którego chcę się podjąć.

PS: To Stowarzyszenie już działa?

MT: Tak. W oczekiwaniu na realizację projektu postanowiłem już z moimi przyjaciółmi działać w formie pomocy charytatywnej . Już pomagamy. Były już wyprawy na Ukrainę. Konkretna pomoc. Robimy zbiórki po szwajcarskich szkołach. Obuwie, ubiory, słodycze. Jeżdżę od dziesięciu lat. W ubieglym roku pomogliśmy finansowo w zorganizowaniu koloni dla biednych dzieci z Łodzi w Górach Swietokrzyskich. Byłem także z nimi osobiście.

PS: I to wszystko koliduje z pana działalnością piłkarską?

MT: Jeżeli miałbym wykonywać jakąś regularną prace w PZPN, to by kolidowało. Ale na przykład w Widzewie mogę działać. Praca w radzie nadzorczej mi nie przeszkadza. Jest to kilka wizyt w Łodzi w ciągu roku . Problem jest inny.

PS: Jaki?

Szukam w Polsce miejsca, gdzie mógłbym utworzyć placówkę dla potrzebujących dzieci i nie jest to łatwo. A mam konkretną propozycję. Jeżeli miałaby to być mniejsza miejscowość, to jestem gotów pomóc w przyciągnięciu sponsorów do miejscowego klubu. W jakichś rozsądnych ramach moglibyśmy tam zbudować całkiem fajną piłkarską drużynę i szkółke piłkarską . To wszystko przy okazji budowania ośrodka dla dzieci. Przy tej działalności nie ma natomiast mowy, by ktoś mógł cokolwiek zarobić. Wszystko ma być na funkcjonowanie ośrodka. Gdy przed laty przedstawiłem taki pomysł radnym Olsztyna, to chyba byli rozczarowani i z projektu pozostały nici.

PS: Fundacja charytatywna? Zawsze ktoś może pana posądzić o jakiejś machlojki….

Nie obchodzi mnie to. Jeżeli ktoś będzie chciał, to na pewno mnie oskarży, z czystej zawiści czy złośliwości. Polska jest aktualnie w okresie przejściowym. Tragicznym moralnie i intelektualnie. Ta uwaga nie dotyczy tylko PZPN ale kultury i polityki . To wszystko jest żenujące. Ale to się będzie zmieniać. W Szwajcarii takie standardy są zupełnie niedopuszczalne. Na szczęście w Polsce są dziennikarze , którzy ujawniają afery, demaskują, ośmieszają. I skompromitowani i niekompetentni ludzie powoli są eliminowani.

PS: A Antoni Piechniczek uważa, że we współczesnej Polsce bardzo szkodliwe są właśnie media, które nie pozwalają spokojnie pracować. Czyli lata mijają, a wy dalej w poglądach jesteście po przeciwnych stronach księżyca?

MT: Nie konfrontujcie mnie z Panem Piechniczkiem. Zdobył medal na mundialu. To jego wielki życiowy sukces.Tym się chwali Aktualnie jako działacz nie wykazuje żadnej inicjatywy i ambicji zrobienia czegokolwiek . Nigdy nie słyszałem z jego ust propozycji zmiany aktualnego stanu rzeczy, wprowadzenie ambitnego programu ,więc co ja o nim mogę powiedzieć?

PS: A nie ma pan marzenia, żeby spróbować sił jako trener pierwszej drużyny Widzewa? Jeden raz.

MT: Nie mam takiej ambicji, ale jeden raz gdziekolwiek byłoby może szansą otrzymania odpowiedzi na pytanie czy moje doświadczenie i odkrycia oraz zasady sprawdzą się w piłce zawodowej, bo z młodzieżą sprawdziły się .Obawiałbym się jednak , że w przypadku sukcesu szybko miałbym dramatyczny dylemat między kontynuacja i mamoną a moim projektem . Solą piłki zawodowej są dzieci oraz młodzież i tu widzę moje przeznaczenie.

PS: Nie wróci pan na stałe do Polski?

MT: . Jest to możliwe. Ale w Szwajcarii już zapuściłem korzenie i nie da się ich wyrwać. Kiedyś chciałem czekać, aż polski orzełek dostanie koronę. To się stało, ale jednak nie wróciłem. Mam nadzieję że wrócę na stałe w odpowiednim momencie do sierot i dzieci. To jeszcze przede mną. Cały czas jestem w połowie drogi.

PS: Jest pan bogatym człowiekiem?

MT: Nieźle sytuowanym. Tak chyba mogę powiedzieć.

PS: Pytamy o to, bo odstaje pan od stereotypu polskiego piłkarza. Jeżeli piłkarz ma luksusowy samochód, to potem chce mieć willę z basenem. A potem jacht, a potem samolot. Konsumpcja. A pan tu nam opowiada o pomocy dla biednych dzieci. Ludzie w Polsce zaczną się zastanawiać, o co mu chodzi? Chce wyciągnąć kasę? Religijny dewot?

MT: Jestem religijny. Przez dziesięć lat byłem członkiem i prezesem Rady Parafialnej Misji katolickiej w Genewie, ale tylko uwaga na marginesie.. Mam misję do wykonania. W moim życiu nastąpił przełom. Nie mam zamiaru tego ukrywać. To są momenty, o których mówiłem. W Widzewie kiedyś byłem zwyczajnym piłkarzem z wszystkimi zaletami i wadami. Lubiłem się zabawić, wyjść do dyskoteki, zabawić się. Jak każdy normalny facet.

Rozmawiali Antoni Bugajski (Przegląd Sportowy), Dariusz Tuzimek (nSport)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *